Wine & Friends III, czyli toskańskie reminiscencje

W poprzednich naszych wpisach (Cz.I i Cz.II) opisywaliśmy bardzo udaną degustację win toskańskich z Società Agricola LOSI zorganizowanej przez Hotel Sielanka nad Pilicą. Oprócz fantastycznych doznań kulinarno – sommellierskich obudziła ona w nas wspomnienia sprzed kilku lat. Jeśli jesteście ciekawi jakie – zapraszamy do trzeciej części opowieści.
W 2008 roku wybraliśmy się po raz kolejny na wakacje do Włoch (czy pisaliśmy już, że jesteśmy nieuleczalnymi italofilami?). Wybór padł na Toskanię. Oczywiste były “żelazne” punkty: Florencja, Piza, Siena. Ponieważ jednak miłość do włoskiego jedzenia i wina jest jeszcze większa niż uczucie jakim darzymy zabytki, koniecznie chcieliśmy odwiedzić miejsce, gdzie powstaje kultowe wino z gallo nero na etykiecie. Szczęśliwie w tym czasie nasza kuzynka pracowała w jednej z winnic w sercu regionu Chianti – w Castellina in Chianti. Jak pamiętacie z poprzedniego wpisu w XIV w. trzy miejscowości Toskanii – Castellina, Radda i Gaiole zawiązały Ligę Chianti. Nie przypadkiem więc Castellina od wielu lat jest symbolem wszystkiego tego, co ten piękny region może zaoferować turyście.

Samo miasteczko nie jest duże – ot, kilka ulic na krzyż, średniowieczne mury obronne, restauracje, kilka sklepów i zamknięta dla ruchu główna ulica, by miejscowe damy i ich kawalerowie mogli odbywać passegiata, czyli tradycyjny wieczorny rytuał spaceru. A wokół pagórkowaty teren pokryty uprawami winorośli i oliwne gaje.

Naszym celem była winnica Rocca należąca do rodziny Viti od lat `70 XX wieku. Nie bez pewnego trudu znaleźliśmy wąską boczną drogę, która przez pole winorośli zaprowadziła nas do typowego toskańskiego domu zbudowanego z kamienia z przylegającą doń winiarnią w której produkowane jest Chianti w dwóch wersjach: Classico DOCG i Classico Riserva DOCG a także Rosso Toscano IGT oraz Supertuscan I’Vallone IGT.


Nasi gospodarze przyjęli nas bardzo serdecznie, długo i ciekawie opowiadali o uprawie winorośli i produkcji wina, tłumaczyli jaka jest różnica między Chianti a Chianti Classico a także wyjaśnili proces produkcji oliwy z uprawianych przez siebie oliwek.





Nie trzeba chyba dodawać, że do posiłku którym nas poczęstowano piliśmy kolejne rodzaje wina (błogosławiony niech będzie niepisany zwyczaj, że miejscowa policja nie prowadzi w zasadzie kontroli trzeźwości, szczególnie u cudzoziemców). Jasne jest bowiem, że policjant nie chce psuć winno-turystycznego interesu swojemu dziadkowi lub wujowi. Państwo Viti dysponują też dwoma wygodnymi pokojami gościnnymi i basenem. Pobyt zakończyliśmy oczywiście zakupami wina, oliwy i miodu, zaś Pan Viti dzięki swym znajomościom ułatwił nam zarezerwowanie stolika na kolację w świetnej restauracji w centrum miasteczka, bo okazało się, że w sezonie niełatwo o wolne miejsca. Tam mogliśmy spróbować gołębia duszonego w Chianti i nieznanych jeszcze w Polsce policzków wołowych w winnym sosie.
Późną nocą wracaliśmy do naszej bazy noclegowej – na położony nad morzem kemping. Wydaje się, że nawigacja GPS też była pod wpływem Bacchusa, bo poprowadziła nas przedziwną drogą. Dość powiedzieć, że w pewnej chwili zorientowaliśmy się, iż jedziemy przez środek dużej winnicy i jak nocne duchy przemknęliśmy przez środek czyjegoś podwórza. Ale to już temat na inną opowieść…